Autor: Kajetan Prochyra
Source: Jazzarium.pl
Autor zdjęcia: Paweł Owczarczyk
Undivided to dość przekorna nazwa dla zespołu, w którym każdy muzyk jest z innego kraju i trochę innej muzycznej tradycji. Jak doszło do Waszego spotkania?
Wacław Zimpel: Najpierw poznałem Marka Tokara w Krakowie i zaczęliśmy grać w duecie. Mark już wtedy grał z Klausem Kugelem i zaproponował, żebyśmy się spotkali. Udało się to w Krakowie, podczas koncertu Klausa w Alchemii z Charlesem Gaylem. Klaus zaproponował, że moglibyśmy stworzyć kwartet z Bobbym Few, co mi się wtedy wydawało jakąś totalną abstrakcją – Czy coś takiego może dojść do skutku? Czy to jest w ogóle możliwe? Klaus zadzwonił do Bobby’ego i okazało się, że Bobby jest bardzo chętny. Napisałem więc muzykę na pierwszą trasę, którą zagraliśmy w 2009 roku w kwietniu.
To była „Pasja”. Później nadarzyła się kolejna okazja, żeby rozszerzyć skład o Perry’ego Robinsona, który był wtedy w Europie, no i zagraliśmy następną trasę, też w 2009 roku w tym składzie i też nagraliśmy ten materiał, który teraz wydaliśmy – „Moves Between Clouds”. Od tego czasu staramy się grać regularnie. Cały czas mnóstwo planów, związanych z tym składem, w którym wszyscy czujemy się bardzo organicznie
Na koncercie Robinson zapowiedziany był jako gość specjalny…
Ja coraz mniej myślę już o tym, że Perry Robinson gościnnie występuje z nami. Coraz bardziej myślę o Undivided jako o kwintecie i bardzo bym chciał, żebyśmy jak najczęściej występowali w tym składzie, bo to daje dużo większe możliwości kompozycyjne. Dwa instrumenty melodyczne ponad sekcją rytmiczną…
…jeśli można w Waszym przypadku mówić o jakichkolwiek sekcjach?
Tak mówię, korzystając z jakiejś takiej ustalonej nomenklatury.
Czy fakt, że prawie każdy z członków zespołu mógłby być metrykalnie Twoim ojcem ma jakieś znaczenie?
Mark musiałby być chyba bardzo aktywnym dziesięciolatkiem…/śmiech/ W pewnym sensie to ma znaczenie, szczególnie jeśli chodzi o funkcjonowanie w życiu codziennym troszeczkę inaczej się wspólpracuje z ludźmi, którzy są w wieku mojego dziadka. Natomiast tak na prawdę najistotniejsze jest to, że mamy jakąś część wspólną, że podobnie myślimy o muzyce, że muzyka jest dla nas czymś więcej, niż odgrywaniem dźwięków i widzimy jakiś głęboki sens w tym, żeby razem coś przeżyć właśnie z dźwiękiem, podczas koncentrowania się na nim, na rytmie. Wydaje mi się, że to nas łączy i po prostu wiek tak na prawdę przestaje być jakąkolwiek barierą.
A różnica doświadczeń?
Jest dla mnie wielką nobilitacją grać z Bobbym Few, z Perry Robinsonem, tak samo z Klausem i z Markiem. Natomiast w momencie, kiedy już gramy, to te granice są zupełnie zatarte. Jest po prostu muzyka i my, którzy pozwalamy jej powstać i tak na prawdę myślenie się wtedy wyłącza. Nie myśli się o tym, nie analizujesz kto ile ma lat, tylko po prostu grasz i jeżeli każdy siebie nawzajem inspiruje no to wtedy to ma sens i tworzy się coś, co ma wartość. Dla mnie ogromną wartość.
Powiedziałeś, że ludzie z różnych kultur..
Na przykład Bobby Few jest czarnym Amerykaninem, wyemigrował pod koniec lat ’60 do Paryża i w jego graniu słychać bardzo mocno tradycję gospel, tradycję bluesa. Bobby Few grał przez lata z Albertem Aylerem. Podobnie jak Ayler, Bobby gra w niezwykle rytualny sposób, co jest dla mnie szczególnie ważne w jego stylu. Perry Robinson jest muzykiem, który wywodzi się z tradycji jazzu. Perry uczył się kompozycji od Jimmy’ego Giuffre, pracował z Davem Brubeckiem, z Paulem Motianem, z Paulem Blayem, z cała plejadą gwiazd, którzy bardzo wpłynęli na muzykę XX wieku, podobnie zresztą jak Bobby Few. Dla mnie kontakt z Perrym jest też szczególnie ważnym, bo jest klarnecistą. Gramy na tych samych instrumentach i korzystanie z jego wiedzy i znajomości tradycji jest dla mnie czymś bardzo wyjątkowym. Klaus Kugel z kolei jest perkusistą też o niezwykle szerokich horyzontach, ale bardzo mocno jest osadzony w europejskiej tradycji. Jak słucham Klausa to przychodzą mi na myśl bardzo stare tradycje muzyczne – chorał gregoriański, czy muzyka renesansowa, a jednocześnie bardzo współczesna retoryka XX-wieczna, masa niezwykłych brzmień. Mark Tokar jest Ukraińcem i też bardzo wyraźnie czuję ten właśnie background folkloru ukraińskiego Marka, ale też znakomitą znajomość tradycji jazzowej. Ja z kolei wywodzę się z muzyki klasycznej, muzyka improwizowana przyszła do mnie później, po klasyce. To jest taki mix różnych rzeczy, a jednocześnie mamy jakiś zbiór wspólny i każdy dodaje coś swojego, bardzo oryginalnego i tak powstaje to, co powstaje.
Poznaję język innych muzyków i ten rozwój polega na konfrontacji mojego pomysłu z tym, co się dzieje na bieżąco. Nagrania są niesamowitym sposobem skonfrontowania tego co się wymyśliło i tego co się faktycznie wydarza. Ponieważ wszyscy muzycy UNDIVIDED to wielkie osobowości, kontakt z nimi bardzo wpływa na rozszerzanie mojej świadomości muzycznej. Między innymi dzięki temu zmienia się ciągle mój sposób pisania.
Jak pracujecie nad muzyką? Jak przygotowujecie kompozycje?
W tym składzie wykonujemy moje kompozycje. Na przykład “The Passion” to był specyficzny projekt jakby pół-literacki. Dramaturgia muzyki wynika bezpośrednio z tekstu, z opowiedzianej historii i ten przebieg czasowy zdarzeń był narzucony, natomiast oczywiście ogromną rolę pełni tam improwizacja, która jest wypełnieniem, scaleniemnapisanej formy. Ja w sumie tak na to patrzę, ze te bloki melodyczno-harmoniczne, czy strukturalne, które ja zapisuje, to są pewnego rodzaju drogowskazy, które mówią, w którą stronę ja bym chciał, żeby ta improwizacja poszła. I to się dzieje automatycznie. Po prostu w momencie, kiedy się pojawia melodia, która ma jakiś konkretny kontekst, która jest osadzona w jakiejś retoryce, którą wszyscy rozumiemy, to improwizacja naturalnie wydarza się w taki sposób, że wszyscy to rozumiemy i podążamy w jednym kierunku, niekoniecznie grając to samo, ale często przez kontrapunkt. Te skomponowane części są pewnego rodzaju punktem wyjścia.
O czym jest Twoja nowa płyta?
Zawsze kiedy komponuję, staram się stworzyć historię. Zależy mi na tym, żeby jeden utwór współgrał z następnym i przez zestawienie konkretnych bloków żeby stworzyć większą całość, czyli żeby cała płyta była kompozycją, nie tylko poszczególne ścieżki. „The Passion” jest dla mnie sztandarowym przykładem tego sposobu myślenia. Historia znajduje swoje odzwierciedlenie w dźwiękach. W przypadku tego drugiego materiału wyszedłem od czegoś zupełnie innego. Wtedy byłem bardzo zafascynowany kilkoma książkami Kena Wilbera. Pierwszą, którą przeczytałem to było „Niepodzielone” i przetłumaczyłem sobie to na angielski jako Undivided. Wydawało mi się, ze to jest oryginalny tytuł tej książki, no i z Klausem stwierdziliśmy, ze to jest świetna nazwa na zespół, która dużo mówi o tym, w jaki sposób myślimy o pracy z ludźmi i w ogóle o tym, czym jest muzyka i ta nazwa naturalnie przylgnęła do naszego składu. To “Undivided” było punktem wyjścia do pisania – stany świadomości niepodzielonej. Starałem się właśnie stworzyć kilka takich światów dźwiękowych, które ten stan niepodzielonej świadomości by wyrażały. Oczywiście może się wydawać to takim sztucznym założeniem i niekoniecznie musi być słyszalne. W każdym razie ja w taki sposób o tym myślałem pisząc tą muzykę. Później się okazało, że oryginalny tytuł książki Wilbera to „No Boundary”, ale to Undivided już przylgnęło do nas.
„Moves Between Clouds” jest zapisem koncertu z Warszawy, sprzed 2 lat. Wczoraj zagraliście ten program na koncercie. Jak zmieniła się ta muzyka przez ten czas?
Przez ten czas bardzo dużo wydarzyło się u mnie muzycznie. Powstał szereg nagrań od tego czasu z wieloma ludźmi. Wszystko to spowodowało, że ja też zaczynam inaczej grać, inaczej słyszeć no i na pewno ta muzyka zaczyna iść, nie chcę powiedzieć, że głębiej, ale coraz dalej: po prostu ona płynie, ciągle się zmienia. Zwraca się uwagę na nowe rzeczy i na pewno przez to muzyka jest inna. Teraz przez cały tydzień graliśmy jamy. Perry (Robinson) jest niesamowitą postacią. Ostatnio przykuło moją uwagę w jaki sposób potrafi panować nad nawet bardzo silną sekcją rytmiczną, bardzo delikatnymi środkami. To jest taka moja nowa, bardzo silna inspiracja z ostatnich dni. Tego typu spostrzeżeń przez te ostatnie dwa lata było mnóstwo. Każdy z nas na pewno przeżywa podobne rzeczy, bez względu na wiek. To wszystko powoduje, że muzyka zaczyna płynąć w coraz to inną stronę.
Czym różnią się dla ciebie Undivided i Hera – czy te dwie grupy służą Ci do czego innego?
Ja patrzę na to w taki sposób, że wszystkie zespoły, w których gram i na które piszę muzykę, są kompletnym środowiskiem i patrząc z takiej perspektywy filozoficznej, to w zasadzie w każdym chyba składzie chodzi mi o to samo, czyli po prostu o to, żeby wejść w medytację, kontemplację dźwięku, żeby się po prostu zatrzymać. Kiedy piszę muzykę w pierwszej kolejności myślę o ludziach i o tym, jaką historię oni ze sobą niosą. Hera to są po prostu inni muzycy i praca z Herą jest też szczególna, bo mieszkamy w tym samym miejscu, teraz już wszyscy, dzięki czemu możemy regularnie pracować. Przez ostatni rok mieliśmy bardzo dużo prób i udało nam się w tym składzie stworzyć bardzo organiczny język, dzięki któremu możemy w zasadzie nie grać napisanych kompozycji, a i tak ta improwizacja free tworzy struktury, które brzmią jakby były napisane. Coś takiego jest możliwe właśnie wtedy, gdy się ze sobą bardzo dużo pracuje. To jest taki working band, który też cały czas ewoluuje. Z Herą nagraliśmy ostatnio, po takiej kwietniowej trasie płytę, którą, mam nadzieję we wrześniu uda się wydać.
Pamiętam koncert Hery w Cafe Kulturalna, który zmiótł mnie z powierzchni ziemi. Wczorajszy Undivided miał zupełnie inną, choć nie mniej intrygującą energię. Czy nakładasz sobie jakieś ramy w muzycznych poszukiwaniach, czy to kwestia muzyków z którymi grasz i ich osobowości?
To na pewno nie jest kwestią jakiegoś wyrachowanego założenia, że teraz będziemy tak grać, a teraz będziemy grać tak. Po prostu gramy tak, bo to się wydarza, bo tak się dzieje. Z tymi muzykami się tak dzieje, z tą publicznością się tak dzieje. Zespół jest swoistym medium energetycznym. Z jednej strony przekazuje publiczności energię z przestrzeni, z drugiej przetwarza również energię, którą dostaje od publiczności i ona zawsze ma jakiś inny kolor, inną temperaturę i zawsze się tworzy coś innego, inny rodzaj doświadczania.
A zarazem Tomek Konwent wspominał mi poznański koncert Hery, po którym publiczność biła brawo, chciała jeszcze, a Ty wtedy wyszedłeś do mówiąc, że już wszystko co mieliście do powiedzenia, zagraliście i, że pora spać…
Może trzeba było zagrać Round Midnight wtedy. To było zdaje się po koncercie w Scenie na Piętrze, który to właśnie zostal nagrany.
To właśnie ten koncert będzie na nowej płycie Hery?
Tak. Zagraliśmy wtedy takie trzy bloki, ponad 20 min. każdy, czyli ponad 60 min. muzyki i po prostu nie wyobrażałem sobie, żebyśmy jeszcze mieli zagrać kolejny blok tak długi, a z drugiej strony przy tej koncepcji, którą wtedy mieliśmy, tego rozwijania się dramaturgii bardzo powoli, nie wiedziałem w ogóle, co zagrać. Faktycznie takie mieliśmy poczucie, że już wszystko zostało powiedziane. Dodam tylko, że na płycie będzie bis, ale to jeszcze tajemnica.
Wczoraj grałeś na takim charakerystycznym flecie… jak on się nazywa?
To jest końcułka – końcówka po polsku. To jest słowacki flet alikwotowy.
Poszukujesz takich instrumentów, czy to one Cię znajdują?
Mnie w ogóle fascynuje kultura ludowa, a instrumenty ludowe są wyjątkową częścią folkloru. Odczuwam wyjątkową przyjemność obcowania z nimi. To jest bardzo inspirujące, jeśli chodzi o brzmienie, bardzo wpływają na mój sposób grania na moich głównych instrumentach, czyli na klarnetach. Ostatnio w szczególności harmonium bardzo mocno zmieniło mój sposób frazowania na klarnecie. Harmonium jest tak skonstruowane, że można grać non stop. Nie ma tej potrzeby wzięcia oddechu, jak na instrumencie dętym, ale na dętym instrumencie też można w ten sposób grać, tylko że na oddechu permanentnym, ale to nie jest naturalne. W momencie kiedy frazujesz w taki typowo klarnetowy sposób, to co jakiś czas bierzesz oddech, żeby zagrać następną frazę. Permanentny oddech to jest w sumie prosta bardzo technika, która polega na tym, że się wpuszcza powietrze do jamy ustnej i siłą mięśni policzków wtłacza się powietrze w ustnik, a w tym czasie bierze się oddech i znowu wraca się do normalnego oddechu. Brzmi to, podejrzewam, jak fizyka kwantowa, ale technika jest w sumie bardzo prosta. Natomiast na harmonium bardzo naturalnym sposobem prowadzenia frazy jest zapętlanie w nieskończoność motywów. Zacząłem to robić na klarnetach, co też mnie otworzyło na nowe możliwości grania w zespole, z innymi instrumentami. W zasadzie wszystkie te instrumenty ludowe, na których gram, otwierają jakąś nową przestrzeń na moich głównych instrumentach, to jest dla mnie bardzo ciekawe. Poza tym mają one taką pierwotna siłę, która dociera do nienazwanych przestrzeni świadomości. Wydaje mi się, że inni ludzie to podobnie odbierają.
I muzycy, z którymi grasz – wczorajsze solo Marka…
…Mark też odnajduje na kontrabasie przeróżne brzmienia, pamiętam takie bardzo charakterystyczne arpeggia na flażoletach z wczorajszego solo Marka, które bardzo przypominają mi grę na flecie alikwotowym.
Od 2009 roku minęło trochę czasu. Co działo się wtedy z Undivided?
W międzyczasie graliśmy w Niemczech, w kwintecie, ale nie z Perrym Robinsonem, tylko z litewską wokalistką Andrė Pabarčiūtė. Faktycznie nie jest łatwo spotkać się w tym składzie. Z Klausem Kugelem i z Markiem Tokarem sporo grywaliśmy w międzyczasie w trio. Jeszcze mieliśmy jedną trasę w kwartecie z akordeonistą Robertem Kusiołkiem Natomiast w kwartecie z Bobbym, czy w kwintecie z Perrym nie jest się łatwo spotkać z przyczyn logistycznych i z powodu ilości projektów w których wszyscy gramy. Bardzo bym chciał, żeby udało nam się bardziej regularnie funkcjonować w tym składzie, bo każdy koncert jest dla mnie czymś wyjątkowym z tymi ludźmi.
“Pasja” została świetnie przyjęta przez międzynarodową krytykę, by wspomnieć tylko Honorable Mentrion All About Jazz NY. Czy odczuwasz jakoś fakt, że zostałeś dostrzeżony?
Na pewno otwiera to możliwości koncertowe, a mi bardzo zależy na tym, żeby grać koncerty i żeby móc tworzyć szczególne zjawiska, jakimi są koncerty. Z ludźmi, wywodzącymi się z różnych kultur, z różnych części ziemii i po prostu przeżywać muzykę z jak największą ilością ludzi. Jest to dla mnie bardzo ważne, że ludzie dostrzegają muzykę, którą gramy. Cieszę się, że możemy grać. Mam nadzieję, ze będzie tych możliwości coraz więcej.
Spotykamy się przy okazji Tzadik Poznań Festival. Czy muzyka żydowska jest dla Ciebie jakoś szczególnie inspirująca?
Muzyczną tradycję żydowską zacząłem poznawać przez Mikołaja Trzaskę i Raphaela Rogińskiego. Od nich się nauczyłem bardzo wiele starych melodii, m.in. tą melodię Adon Olam, którą zagraliśmy wczoraj na bis. Natomiast jeśli chodzi o samo nawiązanie do tradycji żydowskiej w muzyce Undivided, to ono pojawiło się wczoraj jeszcze przed bisem. Graliśmy jeden utwór oparty na tekście z Zoharu – najważniejszej księdze kabalistycznej. To są takie zakamuflowane rzeczy, chyba nie do odkrycia. Natomiast zawsze pisanie muzyki jest u mnie poprzedzone bardzo silną inspiracją, która może mieć bardzo róże źródła. Zawsze wychodzę od czegoś, co przetwarzam, co może w efekcie końcowym być nierozpoznawalne, natomiast jakiś zamysł, jakaś tajemnica się potem unosi nad skomponowanym utworem. Wtedy sporo czytałem o Kabale. Szczególnie zainspirował mnie taki tekst z Zoharu o świetle. Miałem ten tekst przetłumaczony na polski i napisałem w oparciu o niego melodię, która imituje naturalne interwały mowy ludzkiej. Czyli jak mówimy, mamy pewną artykulację i czasami głos idzie w górę, czasami w dół i starałem się te naturalne interwały wypisać i stworzyć melodię na bazie właśnie tego tekstu z Zoharu. Kiedy obcujesz z tymi znaczeniami, z tekstem niezwykle mistycznym, to wpływa to momentalnie na muzykę, która powstaje, którą piszesz i staje się jej immanentną cechą. W muzyce Undivided, jest nawiązanie do mistyki w ogóle, bo mistyka jest jedna, tylko są różne sposoby mówienia o niej i nazywania.
Na koniec, kiedy Cie słucham, myślę, że chyba nie bardzo interesują Cię komputery…
(śmiech) Zupełnie nie. W ogóle nie używam nawet komputera do pisania nut, ale kto wie, do czego to wszystko zmierza.
/rozmowa odbyła się 1 lipca 2011 w Klubie Dragon, dzień po kocercie grupy Undivided i premierze płyty Moves Between Clouds podczas Tzadik Poznań Festival/